Fotografia przyrodnicza z dzieckiem – od czego zacząć?

Adrian Ślązok • 9 lipca 2020 • 6 min

Jak rozpocząć przygodę z fotografią przyrodniczą? Na takie pytanie musiałem odpowiedzieć rok temu myśląc o moim siedmioletnim synu. Do fotografowania przyrody zainspirował nas konkurs fotograficzny ogłoszony w szkole. Ponieważ jestem zawodowym fotografem, w dodatku z zamiłowania fotografem przyrody, było czymś oczywistym, że mój syn stanie w szranki. 

Fotografia przyrodnicza z dzieckiem – od czego zacząć?

Jaki temat będzie najlepszy na dobry początek? Coś co nie będzie wymagać specjalistycznej wiedzy, sprzętu, nie będzie wymagać dalekich dojazdów i zajmie stosunkowo mało czasu. A jednocześnie przyniesie satysfakcjonujące rezultaty. Wybór padł na wiewiórki w Parku Śląskim. Jako mieszkaniec Chorzowa i częsty bywalec Parku znałem miejsce, w którym dokarmiane są przez spacerowiczów drobne ptaki i wiewiórki. Na plener udaliśmy się w sobotni poranek. Zamierzaliśmy wykorzystać jesienne liście i tylne naturalne światło (czyli pod słońce). Godziny fotografowania również okazały się późniejsze od zamierzonych, ale taki już urok fotografowania z dzieckiem. Na szczęście światłocień wśród drzew okazał się w miarę przyjemny, z akceptowalnym kontrastem.

Jakie zabraliśmy ze sobą wyposażenie? Przede wszystkim lekkie. Canon EOS 50D w połączeniu ze stałką 200/2,8 waży tylko ok. 1500 gram. A daje ekwiwalent ogniskowej 320 mm z zachowaniem jasności F 2,8. Ponadto zabraliśmy kompakt Canona G16, który w połączeniu z bezprzewodowym wyzwalaczem Yongnuo, miał służyć jako fotopułapka do zdjęć szerokim kątem. Ponadto niezbędne były orzechy w skorupach oraz mata dla psa, która posłużyła nam jako siedzisko. Kolor ubrania nie miał znaczenie, bo nie zamierzaliśmy się ukrywać. Również zwykłe obuwie sprawdziło się na parkowych alejkach.

Na miejscu zaczęliśmy od przygotowania scenerii. Na kamieniu wykorzystywanym przez osoby karmiące wiewiórki ukryłem wśród liści G16, wykładając przed obiektywem kilka orzechów i kasztanów dla lepszego efektu. Ustawiając aparat starałem się wypełnić kadr jedynie przyrodą – jak to w parku łatwo jest zepsuć zdjęcie np. latarnią lub znakiem. Skorzystałem z preselekcji przysłony ustawiając pełny otwór – F 1,8 i najszerszą ogniskową – ekwiwalent 28 mm. Przy czułości ISO 200 aparat robił zdjęcia z czasem 1/500, co dawało szansę uchwycenia ruchliwych wiewiórek. Ostrości miała szukać automatyka, wykorzystując funkcję detekcji twarzy. Liczyłem, że algorytm podziała równie skutecznie jak w przypadku fotografowania ludzi. Poza tym automatyka w tym trybie preferuje pierwszy plan i to powinno wystarczyć, o ile tylko zwierzę zajmie wystarczająco dużo miejsca w kadrze. Do aparatu podpiąłem bezprzewodowy wyzwalacz radiowy Yongnuo. Była to najprostsza i najtańsza wersja pozwalająca jedynie na wyzwolenie migawki. Taki wyzwalacz ma jednak wiele plusów. W związku z posiadaniem tylko dwóch diod i brakiem jakichkolwiek funkcji dodatkowych oferuje dłuższy czas pracy oraz duży zasięg. Podczas omawianej sesji nie miało to większego znaczenia, ale w innych okolicznościach może być kluczowe.

Matę dla psa rozłożyłem na środku betonowego chodnika – i tak był cały pokryty liśćmi – w odległości ok. pięciu metrów od kamienia. Usiadłem na macie ustawiając się pod światło i mając w zasięgu fotografowania fotopułapkę. Rozrzuciliśmy kilka orzechów, a syn zajął się „wywołaniem” wiewiórek. Szczerze mówiąc wystarczy tylko zaznaczyć swoją obecność ruchem i rozmową, aby zwrócić uwagę zwierząt, które tak jak w przypadku wiewiórek, reagują zainteresowaniem licząc na nową dostawę jedzenia. Siedząc na macie miałem korzystną pozycję pozwalającą na fotografowanie mniej więcej z poziomu zwierząt. Oczywiście gdybym się położył perspektywa byłaby korzystniejsza. Nie zrobiłem tego z trzech powodów: wiewiórki często wspinają się po pniach drzew i wówczas siedząca perspektywa była korzystniejsza, siedząc mogłem kontrolować większy odcinek planu zdjęciowego, w dalszej fazie sesji fotografując z synem trzymałem go na kolanach i pomagałem trzymać sprzęt fotograficzny.

Lustrzankę ustawiłem w programie prelekcji przesłony, oczywiście otwierając maksymalnie przesłonę F 2,8. Wprowadziłem korektę ekspozycji +0,7; przecież zamierzałem fotografować pod światło i bez korekty wiewiórki byłyby niedoświetlone. Co prawda ostateczną jasność zdjęcia i tak ustalałem podczas edycji plików RAW, jednak błędy w ekspozycji mogą być trudne do późniejszej poprawy na komputerze. Podobnie jak w G16 ustawiłem zdjęcia seryjne. Biorąc pod uwagę szybkość poruszania się i nieprzewidywalność ruchu małych zwierzątek zrezygnowałem ze śledzenia ostrości. Ostrość „łapałem” na tradycyjnej automatyce decydując się wyłącznie na centralny punkt pomiaru. Po prostu w mojej ocenie punkt centralny działa lepiej od pozostałych (nawet jeśli pozostałe są również krzyżowe lub podwójnie krzyżowe). Biorąc pod uwagę wynikającą z małych rozmiarów ciała ruchliwość wiewiórek i tak liczyłem się z koniecznością późniejszego kadrowania zdjęć. 

Na wiewiórki nie trzeba było długo czekać. Zaczęły krążyć wokół nas, kilka naraz z różnych stron. Gdy tylko zbliżyły się na tyle by fotografowanie miało sens odezwała się migawka. Robiliśmy krótkie serie zdjęć, co chwila zmieniając położenie obiektywu i ponownie „łapiąc” ostrość. Zwierzątka co prawda raz na jakiś czas przystawały aby się rozejrzeć, czasem w stójce, ale były to dosłownie sekundy. Dodatkowo nawet w tym czasie poruszały głową, co mogło prowadzić do jej nieostrości, lub zmieniało kontekst portretu. Przy zastosowanej czułości ISO 400 aparat robił zdjęcia z czasami od 1/800 do 1/200, w zależności od miejsca w którym pozowała wiewiórka. Zwierzęta często podbiegały na wyciągnięcie ręki, co dla mojego syna było bardzo zabawne. Oczywiście w tej odległości nie mieliśmy możliwości fotografowania.

Czas intensywnego fotografowania trwał nie więcej niż 20 minut. Potem zwierzątka zaczęły tracić zainteresowanie. Co jakiś czas pojawiała się jakaś wiewiórka, ale już nie podchodziły tak blisko jak wcześniej, a ich wizyty trwały krócej. Nasze zachowanie sprawiło, że zwierzęta nie podchodziły do kamienia z fotopułapką. Dopiero teraz, gdy przyzwyczaiły się do obecności fotografów wróciły do swoich przyzwyczajeń. Kamień odwiedziły dwa ptaki – bogatka i kos, których jednak nie udało się sfotografować, gdyż usiadły poza kadrem G16. Doczekaliśmy się jednak dwóch wiewiórek. Korzystając z wyzwalacza na przemian puszczaliśmy krótkie serie, co moim zdaniem zwiększało szansę zrobienia ostrego zdjęcia. Jedna długa seria niesie ryzyko, że wszystkie zdjęcia będą z ostrością ustawioną na tło. Również zapchanie bufora pamięci może spowodować, że aparat nie wykona zdjęcia w najważniejszym z naszego punktu widzenia momencie.

Spędzona w Parku godzina była mile spędzonym czasem, który wielokrotnie wspominaliśmy. Ze zdjęć byliśmy zadowoleni. Jesień była widoczna na zdjęciach w swej najpiękniejszej odsłonie, a wiewiórki to bardzo wdzięczne modelki. Oczywiście dużo fotografii było nieudanych. Z fotopułapki tylko kilka serii „złapało” ostrość. Poruszone przez zwierzęta liście ułożyły się również mniej korzystnie niż na początku. Natomiast zdjęcia robione lustrzanką oprócz nieostrości, często były źle skadrowane – najczęściej ucięty był potężny ogon zwierzęcia. Trzeba jednak pamiętać, że naszym celem było wykonanie kilku lub chociaż jednego zdjęcia, które można wysłać na konkurs fotograficzny. Ostatecznie na konkurs wysłaliśmy zdjęcie z innej sesji, ale to już całkiem inna historia.

tekst i zdjęcia Adrian Ślązok www.foto.chorzow.pl